piątek, 27 grudnia 2019

W japońskiej krainie czarów


Ocena książek Murakamiego jest zawsze dla mnie zero jedynkowa: absolutny zachwyt albo totalne nieporozumienie. "Śmierć Komandora", bo pomimo sztucznego rozdzielenia przez wydawnictwo powieści na dwa tomy chciałabym ją traktować jako całość , należy do tej pierwszej kategorii. 

Porzucony przez żonę malarz w średnim wieku, po kilkumiesięcznej tzw. podróży przez siebie zamieszkuje w domu sławnego malarza. Pewnego dnia znajduje na strychu nieznany obraz starego mistrza - niemal wierne odtworzenie sceny zabójstwa Komandora z "Don Giovenniego".

To taki typ literatury, jaką uwielbiam. Od pierwszego słowa czułam jak książka wciąga mnie w swoją treść, każde kolejne zdanie pozwalało mi poczuć się jakbym była częścią tej historii. Nie czytelnikiem, a naocznym świadkiem - obserwatorem, kimś kto z ukrycia obserwuje losy bohaterów. Ciekawym doświadczeniem było to, że ze względu na mnóstwo obowiązków, miałam dość długie przerwy w czytaniu. Za każdym jednak razem wracając do lektury, miałam wrażenie że przerwałam ją tylko na parę minut, a nie kilkanaście dni. Pamiętałam wszystko co się wydarzyło wcześniej, nie musiałam wracać do wcześniejszych stron. Na pewno spory wpływ mieli na to bardzo wyraziści bohaterowie, dodatkowo wzbudzający moją sympatię. Lubię również kiedy w książce pojawiają się nawiązania do muzyki,  a także motywy związane z wszelkiego rodzaju twórczością - w tym przypadku malarstwem. Największym plusem było dla mnie przedstawienie "przejścia głównego bohatera do równoległego świata". Czułam się trochę jak w Krainie Czarów pełnej metafor. To właśnie za umiejętność kreowania różnych światów cenię autora. 

"Śmierć Komandora"
Haruki Murakami
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz